O NAS


Zwykły blog. Codzienna codzienność z odrobiną kawy, włóczki i pikseli.

[Moim okiem] Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (2023)

 


Do kina chodzę rzadko bo zawsze odkładam to na ostatnią chwilę i jak w końcu zbiera mi się na wyjście to zwykle filmu już dawno nie ma na wielkim ekranie. :) Są jednak takie tytuły, które mają u mnie gwarantowany seans najszybciej jak się da. Przygody Indiany Jonesa należą do tej kategorii i można powiedzieć, że są wartością przekazywaną w moim domu z pokolenia na pokolenie. 

Mój tata oglądał pierwsze trzy części zanim pojawiłam się na świecie i od ponad trzydziestu lat jest ogromnym fanem serii. Były to ciekawe czasy - filmy nagrywało się najczęściej z telewizji na kasety VHS i oglądało w kółko, po części ze względu na dobrą jakość produkcji a po części z braku wyboru. W takiej właśnie formie poznałam Indianę Jonesa. Jak więc widzicie, czy też czytacie, zaraz dowiecie się co o dwóch ostatnich filmach myślą ludzie, którzy przez około trzydzieści lat ekscytowali się (i nie zamierzają przestać) przygodami archeologa z biczem i kapeluszem. 

Recenzja taty jest krótka - pierwsze trzy części były bardziej wiarygodne. Cieszy się, że może powiedzieć, że obejrzał wszystkie pięć filmów, ale żaden z dwóch ostatnich nie trafi na nasz domowy ekran podczas filmowych wieczorów. 

Moje wrażenia są bardzo podobne. Dwa ostatnie filmy są całkiem w porządku i nie widzę powodu, żeby się czegoś w nich szczególnie czepiać. Podoba mi się różnorodność akcji i wrażenie, że dużo się dzieje. Ale... 

Ale pierwsze filmy, które oglądałam były na pograniczu fikcji i prawdy. Sprawiały, że dzieciaki chciały zostać archeologiem kiedy dorosną (ja akurat chciałam być paleontologiem, ale Indiana Jones miał niezłe argumenty). Nie były tak boleśnie dosłowne, bogini Kali nie zstępowała na ziemię w pełnej krasie a jej obecność i potęga były symboliczne. Gdyby odjąć elementy fantastyczne, fabuła nadal miałaby sens - Indiana odnajduje w kopalni dzieci zmuszane do pracy przez fanatycznych oszołomów i pomaga im uciec, zwracając przy tym relikwię lokalnym mieszkańcom. 

Dlatego dla mnie ta seria filmów to 3+2 a nie 5. Nie uważam tego za coś złego, tak to już po prostu bywa kiedy idzie się z duchem czasów. Oprócz tego, ta seria ma niesamowicie ważną klamrę spinającą ze sobą całą piątkę. Ma Harrisona Forda. Jest to słodko-gorzkie przeżycie, mieć z własnej młodości wspomnienia z nim młodym i doświadczyć prawdy, że nasi bohaterowie nie są nieśmiertelni. Cudownie było przeżyć tyle lat dorastając razem z Indianą Jonesem i choć serce krwawi na pożegnanie to był to piękny czas, który będzie trwał i trwał... Przetrwa i Harrisona Forda, i mnie, i oby następne pokolenia potrafiły docenić trylogię bo jak nie, to zza grobu będę w nocy straszyć! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz